|

Tyle sołtys może, ile wieś pomoże

Prezentujemy wywiad z Jackiem Piwowarskim — od 2012 roku sołtysem wsi Wiązownica Kolonia. Prezes stowarzyszenia Dolina Kacanki. Przez Krajowe Stowarzyszenie Sołtysów i Gazetę Sołecką, ogłoszony Sołtysem roku 2017. Jacek był jednym z wykładowców na gali konkursu Przyjazna wieś, na której mieliśmy okazję porozmawiać o jego pracy i doświadczeniach lidera wsi.

KSOW — Od jak dawna jesteś sołtysem? 

JP — Od 2012 roku. Odkąd postanowiłem objąć to stanowisko, nie pojawiło się więcej kandydatów. Mieszkańcy nie chcieli zmiany, a ja często słyszałem nawet, padające pod kościołem: takiego sołtysa to my nigdy nie mieli! Wtedy zawsze powtarzam, że tyle sołtys może ile wieś pomoże.

KSOW — Jaką rolę odgrywa Sołtys? Rozszerzając pytanie — czy sołtys jest tylko urzędnikiem?

JP — Nie, nie tylko. Myślę, że rola sołtysa ewoluuje, przyciągając coraz więcej młodych osób, coraz lepiej przygotowanych do tej pracy.

Problemem za to, jest brak systemowego wsparcia. Gdy po raz pierwszy objąłem tę posadę, nikt nie udzielił mi wskazówek dotyczących organizacji zebrania, budowania wspólnoty, postępowania w sytuacjach kryzysowych czy wypełniania jakichkolwiek dokumentów — ta wiedza, po prostu nie była dostępna.

Gminy powinny zapewniać obowiązkowe, kompleksowe szkolenia na początku każdej kadencji.

Ja miałem szczęście uczestniczyć wcześniej w programie rozwojowym Liderzy PAFW — Tam nauczyłem się np., jak założyć stowarzyszenie Dolina Kacanki, tam też rozpoznałem moje mocne i słabe strony.

Jednak! Często bywam na wyjazdach i szkoleniach, gdzie słyszę narzekania, że sołtys nie angażuje się, a na wsi nic się nie dzieje. Moja rada jest taka: porozmawiajcie z nim bezpośrednio. Sołtys nie jest wszechwiedzący i nie zna waszych oczekiwań ani pomysłów. Przedstawiajcie je — istnieje szansa, że coś się zmieni. Może się uda, a może nie, ale warto spróbować.

Przy wyborze sołtysa, nie zakładajcie, że przybędzie na białym koniu i uratuje całą wieś. To, co ważne, powinno pochodzić także od was. Dajcie mu jasno do zrozumienia – oto nasza grupa, gotowa cię wspierać. Razem będziemy współtworzyć i budować społeczność.

Poruszam ten wątek dlatego, że obecnie obserwujemy kryzysu powołań — istnieją sołectwa, które pozostają bez liderów. W niektórych przypadkach gminy są zmuszone do łączenia sołectw.

KSOW — Jak wyglądały Twoje początki? Czy musiałeś zaczynać od pracy oddolnej właśnie, idąc od drzwi do drzwi z propozycjami, mówiąc: dzień dobry, mam pomysł? A może sytuacja wyglądała odwrotnie – to mieszkańcy sami przychodzili do Ciebie z życzeniami, pytaniami i pomysłami?

JP — Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było zaznaczenie swojej obecności. Na początku moja rozpoznawalność nie była wysoka. Mimo że mieszkałem w Wiązownicy-Kolonii, dużą część mojego życia prywatnego spędziłem w Bukowej [sąsiednia miejscowość - dop. Autor]., a zawodowego w sąsiedniej gminie Osiek.

W Wiązownicy natomiast, uczestniczyłem w zebraniach dotyczących wyboru sołtysa. Podczas jednego z nich, mieszkańcy wybrali mnie na przewodniczącego rady sołeckiej — funkcję, którą pełniłem przez 6 lat.

Po tym czasie, gdy urzędujący sołtys zrezygnował w połowie kadencji, ludzie zaczęli mnie namawiać do kandydowania: Od sześciu lat jesteś przewodniczącym, studia masz,, na tym wszystkim się znasz, itd. Nie rozważałem jednak tej opcji; moje zainteresowania kierowały mnie raczej ku pracy w administracji gminnej i wspieraniu organizacji pozarządowych. Ostatecznie jednak podniosłem rękawicę.

Pierwsze co poczułem, to ogromna odpowiedzialność za ludzi i potrzeba wzmocnienia ich zaangażowania w naszą wieś. Rozpocząłem od stworzenia bloga soltyswsi.pl, by mieszkańcy mogli śledzić moje działania, rozumieć ich konsekwencje, być na bieżąco z odpowiedziami na pisma i wydarzeniami we wsi. Blog pełnił funkcję cyfrowego odpowiednika ogłoszeń wiejskich oraz miejsca zebrań mieszkańców.

KSOW — To także pozbawiło cię anonimowości. Stałeś się osobą publiczną.

JP — Jak najbardziej. Do tego, te rzeczy wymagają ode mnie systematyczności. Dziś na przykład spotykamy się tutaj, w Warszawie, więc wiem, że muszę podzielić się tą wiadomością na moim Facebooku.

Kolejna rzecz — przygotowałem własne wizytówki z adresem, numerem telefonu i adresem e-mail. Zostawiałem je każdemu, gdy po raz pierwszy roznosiłem nakazy podatkowe.

Naturalnie, towarzyszyły mi przy tym pewne obawy — przecież udostępniałem swoje dane kontaktowe blisko 350 osobom, nie wiedząc, co z tego wyniknie. Początkowo obawiałem się, że będę odbierał telefony od ludzi dzwoniących o 1 w nocy w sobotę. 

Na szczęście ludzie  kontaktują się ze mną głównie w sprawach ważnych i — co najważniejsze — czują, że mają bezpośredni dostęp do swojego sołtysa.

Często podczas wizyt w domach we wsi widziałem jak moja wizytówka, pozostawiona za szybą lub w innym łatwo dostępnym miejscu, służyła jako kontakt na wszelki wypadek. To miało znaczenie!

Gdy dwa lata później kandydowałem na radnego i odwiedziłem Wiązownicę, pytałem mieszkańców, czy mają kontakt do ich radnego, który — jak wiedziałem — pełnił tę funkcję od 20 lat. Najczęściej odpowiadali, że nie. Wtedy wręczałem im swoją wizytówkę, często zaskakując ich, nieprzyzwyczajonych do takiego podejścia. To była nowość — kandydat, który sam oferuje swój numer telefonu.

KSOW — Mam podobne doświadczenia. Choć sołtysa swojego znam i cenię, a radnego kojarzę, to już radni i sołtysi wsi sąsiadujących są mi obcy.

JP — Bo to częste. Gdy pełniłem funkcję przewodniczącego rady sołeckiej, zainicjowałem zmianę, według której przewodniczący rady gminy miał informować sołtysów na takich samych zasadach jak radnych, co jest zresztą zgodne z wymogami ustawy.

Oznacza to, że sołtysi powinni otrzymywać pełny zestaw dokumentów — uchwały, projekty, mapy, załączniki, plany — absolutnie wszystko. Napotkałem jednak na opór, argumentowany kosztami, drukiem, i innymi wymówkami. Zaproponowałem więc, by wysyłać dokumenty drogą elektroniczną. Gdy to ogłosiłem, początkowo tylko trzech sołtysów podało swoje adresy e-mail.

Obecnie większość z nich to robi.

Dodam jeszcze, że, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem gdy dostałem się do rady gminy, było udostępnienie danych kontaktowych każdego z radnych. Ludzie mają potrzebę i prawo do szybkiego kontaktu z osobami na które głosowali. Dla mnie kluczowe są transparentność i przejrzystość działania. Chcę, aby ludzie byli świadomi moich działań i ich rezultatów — dzięki temu unikamy nikomu niepotrzebnych domysłów.

KSOW — Jak czasochłonna jest ta praca?

JP — Aby wykonywać ją skutecznie, konieczne jest poświęcenie co najmniej kilku godzin tygodniowo, zależnie od bieżących działań i projektów. Zarządzanie blogiem, przekazywanie informacji, działalność stowarzyszeniowa oraz zebranie rat podatkowych wymagają sporo czasu.

Czasami pojawiają się głosy: wybraliśmy Cię, żebyś to robił, ale prawda jest taka, że każdy może przejąć te obowiązki. Sołtysowanie, nawet za 400 zł miesięcznie, to przede wszystkim odpowiedzialność za swoją wieś.

KSOW — Gdzie więc leży źródło sukcesów wsi, sukcesu sołtysa?

JP — Kluczowe jest posiadanie pomysłu i wizji. Nie można czekać biernie na innych; należy przejąć inicjatywę i opracować strategię. Niezwykle ważne jest również wsparcie rodziny i zrozumienie ze strony partnera życiowego. Mam szczęście, że moja żona także angażuje się społecznie poprzez swoją Fundację  Pasjodzielnia, co pozwala jej lepiej rozumieć moje wyzwania, potrzeby i poświęcenie. Dzięki temu akceptuje moją nieobecność w domu i rozumie, jak wiele pracy wkładam w to co robię.

Ważne jest także unikanie przypisywania sobie wszystkich zasług. Zamiast mówić ja to zrobiłem, ja to wymyśliłem — nawet jeśli byłoby to prawdą — wolę podkreślać, że to MY zrobiliśmy, to jest NASZ wspólny sukces. Bo bez wsparcia wsi sołtys nie zrobi wiele.

KSOW — …i gramy do jednej bramki. Pozwolę sobie na małą dygresję, odwołując się do moich doświadczeń z lat 90. i początku nowego tysiąclecia, kiedy to pamiętam — konflikty między wsiami były dość częste. Czy obecnie sytuacja wygląda podobnie?

JP — Mam ogromne szczęście, że nasza wieś jest zjednoczona, bez podziałów i wewnętrznych waśni. W takiej społeczności dobrze się sołtysuje. Nie wygrałem jednym głosem, nie należę do zwaśnionych stron, nie jestem stroną konfliktu — to komfortowe warunki do społecznego działania w charakterze sołtysa.

To i pracowitość — nie ta polegająca na wydawaniu rozkazów, lecz na aktywnym działaniu — nie z pozycji nadzorcy, ale współtwórcy, współpracownika; na byciu częścią zespołu. Ludzie szybko rozpoznają, czy traktujesz ich jak prawdziwych partnerów, czy postrzegasz ich jedynie jako trampolinę do własnej kariery. Trzeba otwarcie mówić o swoich ambicjach i celach.

KSOW — Tym samym, z czasem budować zaufanie społeczności.

JP — Słuchać, zamiast podawać tylko gotowe rozwiązania.

Co też może być pułapką. Na przykład, kiedy realizujemy fundusz sołecki i mamy już kilka spraw dobrze zaplanowanych, mieszkańcy dostrzegają, że działania zmierzają w dobrym kierunku i mogą próbować przenieść całą odpowiedzialność na sołtysa. Jeśli na przykład pytam: Mamy 32 tysiące, jak je wykorzystamy w tym roku z funduszu? - często słyszę odpowiedź — Sołtys na pewno wie najlepiej, na co te środki przeznaczyć!

A mi nie o to chodzi. 

Szkoła liderów uświadomiła mi, jak ważne jest dawanie przestrzeni innym. Nauczyłem się milczeć i słuchać, kiedy jest to konieczne. Zamiast dominować swoimi pomysłami, pozwalać innym dzielić się propozycjami.

Kiedy lider jest silną osobowością, istnieje tendencja, że obowiązki są na niego przerzucane - ludzie oczekują, że będzie inicjatorem i źródłem pomysłów, a zadaniem pozostałych jest jedynie ich realizacja.

KSOW — A wtedy obudzisz się z ciężarem odpowiedzialności spoczywającym wyłącznie na twoich barkach, mierząc się z większą presją. Zakończmy temat sołtysowania i przejdźmy do Przyjaznej Wsi. Jak oceniasz ten konkurs?

JP — Świetnie. Ja sam, biorąc udział w spotkaniach, często podkreślam znaczenie akcentowania i dzielenia się swoimi osiągnięciami. Nie chodzi o autopromocję, lecz o zdobywanie nowych partnerów, budowanie wiarygodności oraz demonstrowanie ciągłości działań.

Cieszy mnie prezentacja wszystkich inicjatyw, które miałem okazję dzisiaj zobaczyć. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli ukazać pełne spektrum tych projektów, demonstrując, że nawet w małych miejscowościach można realizować istotne i fascynujące przedsięwzięcia — często z ograniczonymi środkami, ale ogromnym zaangażowaniem społeczności.

Brakuje mi takich konkursów na gruncie lokalnym i ich promocji na poziomie województwa. Nawet jeśli w naszych wsiach mają miejsce interesujące inicjatywy, to informacje o nich rzadko docierają do szerszej publiczności. Dlatego ważne jest, aby chwalić się osiągnięciami i zachęcać ludzi do tego samego.

KSOW — Jakieś słowa od siebie na zakończenie rozmowy?

JP — Dziękuję za zaproszenie na galę, dzięki temu zainspirowałem się do nowych działań i poznałem ciekawych ludzi. A jeśli czytają nas osoby, które chcą podjąć wyzwanie i startować w wyborach na sołtysa, to szczerze polecam tę formę działalności społecznej. Sołtys i jego wspierająca grupa mogą zmienić oblicze niejednej wsi. Warto też przede wszystkim wspólnie z mieszkańcami stworzyć strategię rozwoju wsi, aby wspólnie wziąć odpowiedzialność za podjęte decyzje.